droga jest długa!
Parokrotnie stawaliśmy w czajchanach na jedzenie, ale nie byłam w stanie nic przełknąć. Poznaliśmy jednak w tym czasie lepiej naszych współpasażerów, trójkę znajomych z miejscowości Ikoszim, H, która jechała do uzdrowiska Gar Czaszma, słynącego z gorących leczniczych źródeł.
Swoją drogą H. wziąwszy mnie na stronę zaczęła obgadywać Pamirców – „u nich brudno, oni nieprzyjemni, jak tam mieli w domu gdzie wczoraj spaliście? Mieliście się jak umyć chociaż?”. Nie wiedziałam co powiedzieć w kontekście szczurów ale udałam, że nie rozumiem próby zawarcia wspólnego frontu przeciw ludziom z gór. H. była z Kazachstanu.
Jechaliśmy krętą drogą, mijając pasterzy na koniach i ich stada owiec i krów. Potem droga zrobiła się weższa, wjechaliśmy w wąwóz. Kierowca powiedział nam, że dwa dni wcześniej był wypadek – co zdarza się często. Po drugiej stronie rzeki widać afgańskie wioski. Zawaliło drogę, jeep z ludźmi wpadł w przepaść, wszyscy zginęli.
Po zmierzchu atmosfera w jeepie zaczęła się robić coraz weselsza. Kierowca włączył Badachszańką muzykę, nasi współpodróżni zaczęli śpiewać klaskać i pokrzykiwać, H tańczyła na przednim siedzeniu, ja ściśnięta na tylnim. Wciąż było mi niedobrze. Do Chorogu, stolicy Badachszanu dojechaliśmy już w ciemnościach. i parę kilometrów za Chorogiem stanęliśmy w bezpiecznym miejscu aby kierowca mógł się przespać. Po paru godzinach, o świcie podjechaliśmy do Gar Czaszmy gdzie pożegnaliśmy H. i wzieliśmy kąpiel w otwartych, gorących źródłach. Po nocy ze szczurem, i drugiej dobie w samochodzie ciepła, parująca w chłodnym powietrzu siarczana woda wróciła mi życie. Ruszyliśmy dalej do Ikoszim.