Murghab,
z (perskiego: „rzeka ptaków”), leży na pustynnej równinie, rozciągającej się od przełęczy Koitezek (4271 m.n.p.m.) do przełęczy Kyzył Art (4280 m.n.p.m.), na granicy z Kirgistanem. Drodze prowadzi na wysokości przekraczającej 4000 m.n.p.m. Brakuje powietrza, chce się spać… Wszystko męczy bardziej. Niektórzy odczuwają znaczniejsze dolegliwości jak ból głowy, mdłości.
Kobiety nawet latem zasłaniają całe twarze chustami, na rekach mają rękawiczki. Wieje silny, ostry wiatr. Kiedy nie jest zimno, pali słońce. Niedaleko miasta, na płaskowyżu pasą się jaki. Jak – dobre zwierze, wiele mu nie potrzeba, silne, daje mięso, mleko, wełnę… Po drodze spotykamy nieliczne już jurty Kirgizów (bo tutejsza ludność to w większości Kirgizi. Silniejsze związki łącza ich z miastem Osz niż z Duszanbe czy Khorogiem). Teraz są to już tylko letnie jurty do wypasu stad, poza nimi każda rodzina ma stacjonarny dom w Murghab. Wprawdzie warunki życia w tych domach nie różnią się zapewne wiele od życia w jurcie, ale tradycyjni nomadowie już zniknęli z tamtych terenów. Być może ostatni koczownicy żyją jeszcze w Afgańskim Wachanie, uwięzieni niegdyś w sztywnych granicach między Chinami i dawnym ZSRR.
Miasto – bo wbrew pozorom jest to miasto – składa się w większości z tradycyjnych, płaskich, glinianych domów. Chyba tylko to ma sens w klimacie, w którym beton i nieliczne z niego konstrukcje szybko kruszeją. W mieście działa hotel z łazienką i światłem, ja jednak wybrałam dom z blaszaną „kozą” w pokoju, dywanami i dzbanem herbaty. Gospodyni wyłączyła generator prądu o godz 19-ej, a droga do łazienki zapewniła mi widok na rozgwieżdżone niebo nad Dachem Świata.
Bazar w Murghab różni się od bazarów w innych miastach. Tworzą go liczne kontenery, w większości z pozostałościami chińskich napisów. Kupić można tu głównie kirgiskie wysokie czapki i słodycze. Niedaleko znajduje się również bazar z mięsem – głównie dzikich zwierząt… Ceny bardzo dobre, lepsze niż w Osz-u, po Kirgiskiej stronie!
Nie wiedzieliśmy ile dni przyjdzie nam zostać w Murgab. Umówiliśmy się wprawdzie wstępnie z kierowcami jadącymi w kierunku Kirgistanu, jednak pasażerowie do zapełnienia samochodu mogli się zbierać nawet przez kilka dni. Za miastem zaczepiliśmy wiec kierowców wielkich ciężarówek – jechali do Chin. Chiny niestety były nam nie po drodze a my trafiliśmy na nie tą co trzeba „wjazdówkę”. Dowiedzieliśmy się za to, że kierowcy gorąco nienawidzą tego miejsca…
„Jesteśmy Tadżykami, ale tu sama pustynia, nic tu nie ma, pustka, zjeść nie ma co… Tu zaraz jest czaj chana, ale jak w niej zjesz, to potem chorujesz… Podłe jedzenie. Potem droga do Chin, wozimy dużo więcej ponad normy w Europie, samochody nie są do tego dostosowane, droga jest niebezpieczna, trzęsie, zjeść nie ma co. No co? A wy? Utknęliście tu tak samo jak my? No.. co zrobić, powodzenia rebiata!”