Królowie Swanetii cz.2
Kolejna podróż do Mestii rozpoczyna się nieprzyjemną sprzeczką z kierowcami. Upierają się żeby dopłacić im po 5 lari na papierosy. Skutkuje to tym, że wysiadamy w Zugdidi, w ulewnym deszczu. Zaraz wyrusza stamtąd swanecki kierowca. Właściwie w marszrutce jedziemy sami, pada deszcz i pora jest wczesna. Ale to nic. Po pierwsze wypada pochwalić samochód, jak niegdyś dobrego konia, sprawdzonego i wiernego towarzysza drogi.
– Haroszyj Sprinter! – Zachwala więc maszynę energiczny staruszek. Podróż jest długa, drogę zagrodziła schodząca z gór lawina błota i trzeba czekać na sprzęt, który udrożni przejazd. Kiedy dojeżdżamy jest już późno, nad wieżami Mestii zachodzi własnie słońce. Ostatnie jego promienie podziwiamy z dachu jednej z nich. Kierowca zaprasza nas na wieczorną kolacje. Standardowo leje się czacza, wygłaszamy rytualne toasty. Nie jakieś tam: „na zdrowie”, ale za konkrety: za przyjaźń, za Polskę, za spotkanie, za miłość, za kobiety i gwiazdy w oczach.
– I pamiętaj, ja nie jestem takim człowiekiem jak ci co was chcieli oszukać tam w Zugdidi, ja jestem Swanem! Tamtych, Megrelczyków, innych, ja sam nienawidzę! oni chytrzy! Ja jestem Swanem! – krzyczy Staruszek.
Następnego dnia jedziemy do Ushguli, najwyżej położonej w Europie wioski słynącej ze skupiska średniowiecznych baszt obronnych. Swanowie nie musieli się obawiać wrogów zewnętrznych. W basztach bronili się sami przed sobą. Równorzędnie z gościnnością obowiązywało prawo zemsty. Wydaje się, że to właśnie te sprzeczności ukształtowały charakter Swanów – taktownych i gościnnych a jednocześnie impulsywnych i pamiętających długo urazy.
Po drodze zatrzymujemy się przy strumieniu. Stoi tam jeden dom a przy nim malutki drewniany szałas. Chaczapuri, kubdari, wino, kawa, czacza – tyle serwuje „bar”. W okienku pojawia się uśmiechnięta staruszka w chustce zawiązanej na włosach. Pieczołowicie przelewa łyżeczką fusy z kawy po turecku do małych porcelanowych filiżanek. Gospodarz, jej mąż natychmiast przynosi czaczę. Mają ponad 80 lat. Staruszek porusza się żwawo, wymachuje nogami, robi przysiady, podskakuje. Żadne stawy go nie bolą, był nauczycielem wf-u. Trenuje. Poza tym w górach życie jest zdrowsze. Nie bez powodu mieszkańcy Kaukazu zaliczają się do najbardziej długowiecznych. Wiek 100 lat nie jest tu rzadkością.
Na miejscu nasz kierowca zabiera nas do restauracji. Szykują się szaszłyki. Umawia się ze znajomymi na wspólne śpiewanie swaneckich pieśni. Głos mimo starszego wieku ma mocny i donośny. Pieśń jest o Swanetii, o słońcu o górach, o szczytach Szchary i Uszby. Melodia rozciąga się niemiłosiernie wraz z liczbą wznoszonych przez niego toastów. Staruszek wyraźnie jest szczęśliwy, śpiewa z zapamiętaniem. Nasze towarzystwo schodzi na dalszy plan. Głosy niosą się do późna w nocy…
Następnego dnia kierowca jest tak pijany, że uciekli mu jego pasażerowie. To nic. Wydaje się, że Staruszkowi tylko rozwiązało to problem. Śpiewy rozlegną się jeszcze i następnego wieczoru.
Idziemy w góry, wspinamy się na pobliskie zbocze aby z niego podziwiać Ushguli. Stare, wzniesione z czarnych łupków wieże stoją od średniowiecza. Po wąskich, błotnistych uliczkach przechadzają się leniwie krowy. I choć wszystko dookoła się zmienia, przybywa samochodów, turystów, obok prastarych wież pełno przybudówek z pustaków i blachy a na ścianach pojawiają się neony „guesthouse”, to prawdziwe Ushguli nie zmieni się, tak jak nie zmienili się przez wieki sami Swanowie.
Czwarta wizyta w Swanetii: z trzema koleżankami napotykamy młodego chłopaka, który oferuje, że zabierze nas na wyciąg niedaleko Mestii. Bierze solidną butelkę czaczy ale sam nie pije. To niedobre dla zdrowia… Opowiada o sobie, opowiada o Swanach.
– Swanowie są lepsi niż Gruzini, lepsi niż mężczyźni z innych krajów. Może nie tak romantyczni, ale Swanowie zawsze sobie poradzą. Bywa, że chodzą do lasu, na tydzień – dwa, żyją tylko tym co tam znajdą. Polują … nawet na niedźwiedzie! – A na wilki?
– Nie, na wilki nie. Ród Giorgija ma zakaz polowania na wilki. Czterysta lat temu jeden wilk uratował przodka Giorgija. Z resztą wilk to w Swanetii święte zwierzę. Waleczne i opiekuńcze zarazem. O odwadze i wielkim sercu.
Grigorij jest najstarszy z rodzeństwa, wszyscy bracia już się pożenili… On został sam. Aby umiał być silny – tak mówił mu ojciec. Wyjechał do Petersburga, ale wrócił. W Swanetii jest niezależny, ma swoją ziemię, może postawić tam dom. Popracuje – to tu, to tam. Jest w pełni samowystarczalny. W życiu ma tylko dwa marzenia:
– aby zwiedzić świat i aby poznać prawdziwą miłość. Jak Romeo i Julietta! Ale to już zależy od woli niebios. Jak Bóg da! – Na ten moment każda z nas mogłaby być Juliettą, zwyczaj bajerowania turystek zabarwione jest lokalnym kolorytem – w końcu to kraj prawdziwych mężczyzn chodzących na niedźwiedzie. Siadamy w eleganckiej restauracji na szczycie, Giorgij zamawia tradycyjne szaszłyki i wino. Spod stołu wyciąga butelkę czaczy. Dla nas. My musimy koniecznie wypić, taka jest tradycja, poza tym jest święto w jego rodzie. On sam nie pije, bo niezdrowo.
– Jak Romeo i Julietta? – Pytam – Oni umarli..
– No tak – śmieje się Giorgij, ale zaraz poważnieje – Nie to było złe, że umarli, ale że z tego związku nie mieli dzieci – tłumaczy. Dzieci, przedłużenie rodu, rodzina – to dla Swanów najwyższe wartości.
Schodzimy krętą asfaltową drogą. Giorgij proponuje drogę na skróty przez las, po stromym zboczu. Gotów jest biec w dół po skałach i gałęziach. Pokazuje nam żywice na drzewie:
– to dobre na zęby – Co innego jest na żołądek. Teraz nie możemy wątpić, że Swanowie na całe tygodnie zaszywają się z niedźwiedziami w lesie. Dziadek Giorgija spędził tak w lesie parę lat. Wrócił nieco szalony, ale tak się nauczył ziół, że wszystko jest w stanie nimi wyleczyć.
– Jestem trochę filozofem – mówi o sobie – trochę studiowałem w Petersburgu, ale mam własną filozofie, w życiu trzeba być silnym, niezależnym. Robić co się da dla innych, nie żałować siebie – to daje wolność. Swanetia też powinna być niezależna. Gdyby miał wystarczająco dużo charyzmy, a ludzie poszliby za nim zostałby królem Swanetii! Niezależnej od Gruzji.
– Niezależnej? – Pytam – Jak nie Gruzja to Rosja, tak jak to jest z Abchazją. Tu nie ma niezależności… – ale on tak nie myśli, Rosja jest daleko a tu jest Swanetia a nie Gruzja… Fakt, że dzięki Gruzji są tu turyści i pieniądze. Że turyści to dobrze, kontakt ze światem, poznanie innych ludzi – to bardzo ważne dla Swanetii. Pieniądze jednak, które za tym idą psują ludzi. Swanowie zamiast trzymać się razem rywalizują ze sobą… A przecież wcześniej byli samowystarczalni.
W Ushguli Giorgij bywa rzadko, jego rodzina związana jest z okolicami Mestii. Tłumaczę, że jedziemy tam odwiedzić pewnego malarza, którego poznałam dwa lata temu, chcę pokazać dziewczynom jego obrazy, sfotografować je. Pyta dlaczego tak mi się podobają te obrazy. Tłumaczę więc, że są niezwykłe, są obrazami duszy ich twórcy.
– Obrazami duszy? Kochasz go? – Pyta nagle Giorgij. – Wiesz, są różne rodzaje miłości. Jeżeli poznasz duszę człowieka to jak to inaczej nazwać? My tak mówimy, u nas tak jest.
Z Ushguli wracamy po dwóch dniach. W drodze powrotnej w jednej z wiosek spotykamy Giorgija. Prosi żeby go podwieźć. Siada z nami do samochodu i opowiada, że jego sprawy słabo idą. Zastanawia się czy nie wrócić do Petersburga. Ale za to poznał Juliettę. Turystka. Jest włoszką ale mieszka w Paryżu i zaprasza go za trzy miesiące do siebie. Wydaje się, że wierzy w to co mówi.
Wracamy ze Swanetii. Dojeżdżamy do Zugdidi.
– Zapnij pasy – mówi do mnie kierowca – tu zaraz Zugdidi tu już naszych policjantów z Mestii nie ma, trzeba zapinać pasy, mandaty dają…