Władza
Czy Azja centralna to naprawdę kraina wszechobecnej biurokracji i idącej za nią korupcji? Czy rzeczywiście należy obawiać się kontroli policji, sprawdzania dokumentów, wymuszeń? Czy powinniśmy się bać przekraczania granic? Wszyscy przed tym ostrzegają, piszą. Najbardziej przestrzegają sami lokalni mieszkańcy i zapewne wiedzą co mówią, to dla nich władza w głównej mierze jest siła bezwzględną i niepowstrzymaną. Np. w Uzbekistanie.
Być może w stosunku do turystów ta sytuacja się dynamicznie zmienia. Chyba wreszcie pomału na turystach zaczyna zależeć i robi się wiele aby czuli się bezpiecznie. Podczas dwumiesięcznej podróży przez kraje Azji Środkowej nie doświadczyłam żadnych nieprzyjemności ze strony – czyjejkolwiek.
W Uzbekistanie rzeczywiście należy spodziewać się kontroli, zwłaszcza przy wejściach do metra – obowiązkowo pilnowanych, oraz przy samych bramkach również obstawionych policjantami. Stoją obok stołu do którego przed przekroczeniem bramki należy podejść i pokazać zawartość toreb i dokumenty. Uwaga, kontrola nie jest po to, aby udowodnić nam, że coś jest nie tak, lub wyłudzić łapówkę. Jest bo musi być, przeprowadzana jest z dużą dozą życzliwego zainteresowania skąd i po co, i że fajnie.
Dziwić może fakt, że na dworce kolejowe nie wpuszczą bez kupionego biletu, i trzeba prześwietlić bagaż zanim się wejdzie, a kiedy czekamy zbyt długo na pociąg na pewno zainteresuje się nami policjant, który z troską zapyta czy wiemy o której mamy odjazd, czy czegoś nie przegapiliśmy i czy wszystko w porządku. W moim wypadku to jedynie bardzo pozytywne zaskoczenie.
Bardziej uciążliwy jest fakt, że oficjalnie lokalną kartę do telefonu można nabyć tylko w głównej centrali sieci, posiadając paszport i meldunek. Zawsze można jednak poprosić kogoś aby kupił ją dla nas. Uzbecy chętnie pomogą.
Przy przekraczaniu granicy z Tadżykistanem, kontrola rzeczywiście była szczegółowa – sprawdzali mi zdjęcia w aparacie, telefonie (zakaz fotografowania dworców, obiektów wojskowych, mostów, funkcjonariuszy służb). Ponadto liczyli pieniądze – zdeklarowaną wcześniej sumę dolarów – ale choć znaleźli ich trochę więcej nie zabrali nic. A przecież mogli, więc pozytywnie.
W Tadżykistanie również same pozytywne wrażenia. No może poza tym, że słysząc o tym jak wszystko idzie załatwić za łapówkę (co potwierdzali licznie wszyscy na miejscu) chcieliśmy „dać” za pozwolenie na wjazd do Pamiru (które właśnie przestali wydawać turystom). Nie udało się, nie wzięli od nas, nie wzięli od naszych tadżyckich znajomych. „Ja bardzo lubię pomagać za pieniądze, ale potem przyjdzie KGB spyta kto dał, znajdzie i zaryza” i tak to właśnie jest. Nie pomogły również znajomości z branży telewizyjnej (pozyskane w czasie łapanki turystów do wywiadu na temat piękna odnowionego Parku Pobiedy) i wysoko postawiony wojskowy, znajomy dyrektora tadżyckiej TV. Prośbą, groźbą, nic nie pomogło i wszyscy gdzieś mieli pieniądze.
Dodam więcej, w Chodźencie w miejscowym OWIR pani urzędniczka, sama pośród napierającego tłumu interesantów, nie tylko pomogła rozwiązać problem, zadzwonić, dowiedzieć się, ale nawet znalazła kierowce, który podwiózł nas do właściwego urzędu i wskazał okienko. Wszystko z uśmiechem. Wyrobiliśmy tym samym zakazaną przepustkę, płacąc jedynie ustawową opłatę. Potem zaczęły się telefony z pamirskich agencji turystycznych z pytaniami „jak i gdzie dostać przepustkę? czy można polecić Chodżent innym turystom? jaka opłata? a ile łapówki? co!!?? bez łapówki?” Możliwe więc, że władze przechodzą pod tym względem szybsze przeobrażenie niż mentalność samych Tadżyków.
Poza tym, dokumenty sprawdzili nam poza posterunkami może z raz. Bardziej z ciekawości.
Na granicy z Kirgistanem – piękne przejście na przełęczy Kyzył-su tylko spytali czy nie wieziemy narkotyków. Żadnego rozbierania samochodu na części, wielogodzinnego szukania, sprawdzania bagaży, nawet otwarcia bagażnika. Udało mi się wyjechać też bez karty migracyjnej, którą najzwyczajniej zgubiłam.
Na przejściu Kirgistan-Kazachstan rzeczywiście trochę bydlęcy tunel i stanie w kolejce. Ale wciąż miło. Nie wiem więc o co chodzi, czy Azja się zmienia pod naporem turystów i być może ktoś dostrzegł bardziej ogólną wartość przywożonych przez nich pieniędzy niż tą, jaką ma się z 10 dolarowej „wziatki”, czy zwyczajnie miałam szczęście. I choć władza wisi wszędzie, biegnie na czele wyścigu, spogląda z plakatów, patrzy mądrym wzrokiem z obrazów, nie ma jednak co dramatyzować, zwłaszcza póki przychodzi nam odwiedzać Azję turystycznie, a nie w niej żyć.