na granicy,
Tadżycko – Kirgiskiej robi się mgliście. Droga tutaj wiedzie od strony Murghab, przez bezludne tereny. Najwyższy punkt na niej to przełęcz Ak Baital, położona na wysokości 4655 m.n.p.m. Wzdłuż drogi biegnie granica z Chinami. Przypomina o tym ogrodzenie powstałe na wypadek, gdyby do ZSRR chcieli przedostać się Chińczycy… Ogrodzenie nie tyle godziło w chińskich emigrantów, co w rdzenną ludność Pamiru, przemierzającą górskie szlaki od pokoleń, wraz ze swoimi rodzinami, stadami, jurtami. Ustanowienie granicy stało się punktem krytycznym, który sprawił, że zawalił się w gruzy cały tradycyjny system, na którym przez stulecia oparta była egzystencja koczowników.
Samo przejście graniczne z Kirgistanem ulokowane jest na przełęczy Kyzył Art, na wysokości 4200 m.n.p.m.. Pośród skał stoją baraki pograniczników. Jest zimno, nikomu nie chce się za bardzo do nas wychodzić, wieje wiatr… I znów pogłoski o dokładnych kontrolach, rozbieraniu samochodu na części w poszukiwaniu narkotyków, lub pretekstu do łapówki, okazały się przesadzone. Nawet nie zajrzeli do bagażnika… „macie narkotyki albo broń? – nie? Haraszo.” W międzyczasie pytam o toaletę. Jest! Na pobliskiej górze wykopana latryna, obudowana z grubsza deskami… strasznie wieje! Widok za to nieziemski! Pogranicznicy chowają się szybko do nagrzanych baraków, ktoś właśnie przywiózł im ciepły posiłek. Okazało się, tak jak przewidywałam, że problemem nie jest też to, że zgubiłam kartę migracyjną. Chyba w tych warunkach zwyczajnie ludzie miewają większe problemy.
Posterunek Kirgiski jest nieco niżej. Po środku rozciąga się pas ziemi niczyjej, podobno nocą przemierzają go przemytnicy. Wiadomo, że wtedy lepiej nie wychodzić… Kirgistan wita nas zgoła odmienną aurą pogodową. Powoli mgła przechodzi w deszcz, a deszcz przechodzi w istną zamieć śnieżną. Momentami nic nie widać… Aż ciężko uwierzyć, że w wyżynnym Tadżykistanie, suchym i pustynnym zostawiliśmy lato…