Co naprawdę złego może Cię spotkać w podróży w…
Nie wykluczam, że wiele. Głód, brak dachu nad głową – jedne z najczęstszych Waszych obaw – raczej nie. Spokojnie.
Choroba, złamania, urazy, malaria, kulka w łeb, porwanie, ucięcie głowy, Talibowie, terroryści, zgubienie drogi, wyłudzenie pieniędzy, kradzież, wymuszenie, gwałt, bankomat który zeżre kartę, zatrucie alkoholem, porwanie do burdelu, aresztowanie, podejrzenie o przemyt narkotyków, nieświeże jedzenie, albo zbyt świeże – jeszcze się ruszające, nie mycie rąk, brak toalety, albo wielki szczur na desce klozetowej – tak to może się zdarzyć, niektóre z tych rzeczy nawet na pewno się wydarzą, ale statystycznie … rzadko, prawie nigdy, lub będą po czasie świetną przygodą.
To czego naprawdę powinniście obawiać się w podróży to nawet nie samych siebie i swoich pomysłów.
Moja najbardziej mrożąca krew w żyłach historia pochodząca z afgańskiego pogranicza to ta, kiedy poszliśmy prostą ścieżką nad wodospad. Oznaczony drogowskazami. Teren o poziomie trudności zerowym. Infrastruktura turystyczna – a jakże, stanęła nam na drodze. Zachęciła do napicia się zimnego piwa przy sztucznej acz malowniczej zaporze, i zniechęciła jednocześnie ceną wejścia dalej. Tak, za pójście w góry opłaca się haracz w knajpie. W zamian ma się przewodnika.
Już odwracaliśmy się do wyjścia, kiedy jeden z nich się przywitał. Po krótkiej rozmowie jako poczciwa dusza powiedział, że rozumie, że przyroda jak ją pan Bóg stworzył powinna być bezpłatna, jeszcze trzy lata temu tak nie było ale teraz takie zasady.. Ale weźmie nas tam za darmo, razem z rosyjską rodziną, która już zapłaciła za przejście. Doszliśmy tym sposobem po przejściu około 4 km do wodospadu, nie zapierał tchu w piersiach ale miejsce było ładne.
Nasz przewodnik oznajmił, że wyżej jest kolejny wodospad tylko droga trudniejsza. To nic. Poszliśmy i tam. Po drugim wodospadzie dowiedzieliśmy się, że istnieje trzeci, największy i najpiękniejszy wodospad, tylko tam drogi już nie ma.
Razem z Rosjanką ruszyłyśmy w górę i wszystko byłoby w zasadzie dobrze gdyby nie to, że byłyśmy już wysoko, i właśnie pękł pasek od torby przewieszonej przez moje ramie. Upadła na ziemie i zaczęła się toczyć w dół po ostro nachylonym zboczu. Schyliłam się po nią ale w tym momencie przewodnik złapał mnie za rękę, żebym nie straciła równowagi – a torba zniknęła mi z oczu, pojawiając się natomiast przed oczami wyobraźni, 50 metrów niżej rozbita o skały i jeszcze gdyby coś ocalało – to przemoczona wodą.
– co tam było? Aparat tylko? – spytał przewodnik.
W tej torbie było wszystko, aparat, obiektywy, pieniądze, karta, dolary, paszport, wiza – co teraz? Telefon do ambasady? Ah ,telefon też tam był, w torbie! A nawet dwa, zawsze wożę drugi aparat na wszelki wypadek gdyby z pierwszym coś się stało;)
Na szczęście przewodnik skoczył momentalnie w przepaść, a dodam że był w klapkach, i po chwili która zdawała się wiecznością, wyłonił się triumfalnie niosąc moja torbę za urwany pasek – jak upolowane zwierzę za ogon. Zdążył ją złapać zanim wpadła do strumienia. Teraz wierze, że przewodnicy górscy są potrzebni a cena 30 somoni łatwo może okazać się niewygórowana. Nie, nie okradł mnie w międzyczasie, i nie nawet nie wspomniał o zapłacie. Serio.
Także zanim wyobrazicie sobie siebie pod lufą postaci z kapturami na głowach, lepiej sprawdźcie nitkę w pasku od torby.
Epilog historii miał miejsce niedawno w Gruzji, i dowodzi zaś tylko tego, że co ma się stać i tak się najpewniej stanie – torba zginęła w marszrutce na ostatnim etapie podróży. Zwyczajnie jej zapomnieliśmy (nie, znów nikt jej nie ukradł) – na szczęście może jednak podróże uczą, bo tym razem w środku był tylko kozi ser i chleb.