Sytuacje graniczne.
Jak wygląda przejście uzbecko-tadżyckie? Na przykład to w Pendźakencie jest wciąż zamknięte. W celu przekroczenia granicy trzeba udać się do Taszkientu, lub na południe do graniczącego z Afganistanem Termezu. Wybraliśmy Termez, z którego do granicy dojeżdżają dzielone taksówki. Przejście bardzo kameralne, bez zbędnych kolejek, tłumów, oczekiwania. Strona Uzbecka skrupulatnie przelicza wywożone dolary, zdjęcia w aparacie, telefonach – zdęcia obiektów wojskowych, dworców kolejowych, mostów itp. są zakazane, jak w większości na terenach byłego ZSRR. Mogłyby zdradzić widocznie niejedną tajemnice państwową. Agresywna pani pyta „co to? Co tam jest?” i musze pokazać każdą kieszonkę portfela, wyjąć zapasowe karty do aparatu. Bagażu natomiast nikt mi nie sprawdza. W przeciwieństwie do kolegi, któremu z kolei oszczędzono wywlekania pieniędzy i zdjęć (miał dużo z tych zabronionych), tak więc kontrola jest czystą loterią. Pani kontrolująca pokazuje na kolegę i pyta równie agresywnie co o nadliczbowe dolary „eta muż?”. Nie, nie mąż, nie narzeczony, nawet nie chłopak. Jesteśmy przyjaciółmi tłumaczę, i nie, nie mamy piątki dzieci pomimo zbliżających się trzydziestek. Takie tłumaczenie jednak jest mało zrozumiałe. Jest jeszcze mniej logiczne niż zupełnie pozbawione logiki przemieszczanie się bez konkretnego powodu. Zostawianie swoich krajów, rodzin, nie posiadanie dzieci, i podróżowanie, tracenie pieniędzy. W następnym punkcie pan sprawdzający nasze kwitki rejestracji hotelowych wychodzi ze swojego okienka. Kiwa na mnie i bierze mnie na stronę. Zaczyna się przesłuchanie w kwestii na granicy tadżyckiej zasadniczej – „ale czy uprawiamy seks?”. „Czy jesteśmy razem, czy no.. ten tego, śpimy ze sobą?”. Jeszcze raz tłumacze ze jesteśmy znajomymi, podróżujemy razem. Pan myśli, że nie zrozumiałam, lub wstydzę się przyznać. „Nieee, popatrz tu!” – robi sugestywny kółko z palców i wsuwa w nie wskazujący palec drugiej ręki, patrzy pytająco. W tym momencie chciałabym zachować powagę i nie parsknąć śmiechem. Taki pan ciekawy. Jeszcze raz przecząco kręcę głową. Facet nie rozumie. Bierze na podobne przesłuchanie kolegę powtarzając cały schemat. Konfrontacja dwóch wersji. W końcu nas puszcza, „Riebionki nada dziełać!” krzyczy za nami wściekle na pożegnanie.
Śmieszne i specyficzne, ale naprawdę to typowe. Pokazuje jak ważne są w tych rejonach więzi społeczne, przede wszystkim rodzina. Wyłamywanie się od obowiązku posiadania rodziny i rodzenia dzieci (dodajmy że dosyć bezdyskusyjnie i w młodym jak dla nas wieku) jest nie tyle nie zrozumiałe, co stanowi ułomność, budzi politowanie, współczucie a nawet złość. Azja Centralna zdecydowanie nie zna kryzysu rodziny. Rodzice zapewnione mają na starość wsparcie licznych dzieci i wnuków, każdy może liczyć na swoje rodzeństwo, kuzynostwo. To nie tylko naturalna kolej rzeczy, ale także strategia radzenia sobie niegdyś w trudnym i biednym życiu, teraz ze słabym państwem, w którym brak pracy, szans rozwoju. Nie wydaje się też aby mówiono tam cyniczne że z „rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu” – rodzina jest najważniejsza, na zdjęciach (co pokazuje z resztą każdy w swoim telefonie) i w życiu.
Dalej mijamy pas ziemi niczyjej oddzielający nas od tadżyckich posterunków. W środku, pod drzewem odpoczywa starszy pan z osiołkiem i wózkiem załadowanym jakimiś liśćmi. Nie wiadomo co robi wewnątrz tej tak bardzo strzeżonej strefy. Po tadżyckiej stronie już tylko kolejna karta migracyjna do wypełnienia, kontrolne pytanie „Odkuda wy? Eta muż?” i wkraczamy do Tadżykistanu.