Obrusy
W zaułku stoi M. i podchodzi do nas bez cienia zawahania. „Odkuda?” – standardowe pytanie na początek. „Polsza?” – ma na sobie koszulkę z polskim napisem, którą prezentuje nam z dumą. „U mniej jest czajchana, takie miejsce do picia herbaty, zajdziecie?”. Zaproszenie jest trochę rozpaczliwe, nie jest to zwyczajowe, „przyjdźcie, napijemy się herbatki”, wyczuć można że za tą herbatką może czaić się opłata. Wyczuleni i przeczuleni na kwestie finansowe zachowujemy czujność sondując czy mamy do czynienia z naciągaczem, czy tez jednak spotkanie nawet jeżeli zakończy się wymianą finansową będzie uczciwym interesem, i jako turyści dostaniemy odpowiednią dawkę lokalnego kolorytu, mitycznej wręcz gościnności i otwartości Uzbeckich gospodarzy. Jak się okazuje cienka granica pomiędzy naciąganiem a tym drugim, czyli autentyczną radością z goszczenia podróżnych często się zaciera i jedno idzie w parze z drugim. Pierwszemu trudno się dziwić – to my mamy pieniądze, i jesteśmy jedyną szansą na zarobek. Drugie wpisane jest w genotyp całego regionu, podróżny jako błogosławieństwo, plus ciekawość obcego i radość płynącaz gościny. Nawet jeżeli wmieszały się do tego pieniądze trudno mieć to za złe. Więcej nawet – może i lepiej te pieniądze wydać w taki sposób?
M. poczęstował nas herbatą w biedniutkim pokoiku, gdzie poza tradycyjnym płaskim stołem i materacami dookoła stał tylko odrapany piec. Przyniósł nam chleb, zaczął opowiadać o swojej rodzinie. O żonie, która jak spora część Uzbeków, wyjechała do pracy do Rosji. Sprzedaje tam warzywa na bazarze. O córkach, z których jedna uczy się wyszywać tradycyjne obrusy.
Opowiada też o swoich gościach, w tym o polakach, pokazuje album o Polsce podarowany przez kogoś. Potem temat znów schodzi jednak na obrusy. To jedna z cenniejszych pamiątek z Uzbekistanu, piękne, wielkie obrusy haftowane są prawdziwym jedwabiem. Jeden obrus wyszywany jest ręcznie, przez kilka miesięcy. Jest owocem pracy nie jednej, a kilku kobiet. Obrusiki córki M. są skromne, małe, nie tak gęsto haftowane. W nich też tkwił haczyk zaproszenia na herbatę – „podobają Ci się? który najbardziej? ile chciałabyś za niego dać?”. Choć mam w głowie, że pieniędzy mamy mało, przyjdzie nam jeść jeden posiłek z bazaru dziennie i spać w namiocie nie raz, a długa droga przed nami, a ja na prawdę nie chce tego obrusika, czuję że niewidzialna obręcz lokalnej gościnności i życzliwości zaciska się wokół mnie, są tak mili że wpadłam, i nie ma wyboru. Patrzę na dziewczynę, nastolatkę z wygoloną nierówno głową. Pewnie wszy. Zapewnia mnie, że bawełna i granat wyhaftowane na płótnie przyniosą mi szczęśćcie. Próbuje elegancko wybrnąć z sytuacji tłumacząc ze mamy bardzo mało pieniędzy, że oszczędzam. Te obrusy są takie pracochłonne, nie chciałabym nikogo obrazić tak skromnymi pieniędzmi, a na więcej nie mogę sobie pozwolić. Nie wiem czego się spodziewałam ale nie pomaga, M. patrzy niemal błagalnie i tłumaczy, że dla niego to sama radość jak wezmę ten obrusik, za tyle, za ile mogę, że będę potem w domu wspominać tę chwilę – że nie kupiłam tego normalnie na bazarze u handlarza tylko o d jego córki.. Myślę sobie „o cholera, takie zagrywki tez już znają”, swoją drogą oczywiście ma rację, moja próżna dusza turysty z zachodu już się cieszy na myśl o tak „niestandardowo” nabytej pamiątce. No i można poczuć się lepszym, wspomóc biedną niewątpliwie rodzinę, ale dlaczego czuję się jednak troszkę naciągnięta? Ostatecznie obrusik wylądował u mnie w plecaku, jego los był przesądzony widocznie już w momencie kiedy M wypatrzył nas na ulicy.
Pożegnaliśmy szybko M. i jego rodzinę, a oni zaprosili nas na płow następnego dnia. Nie jesteśmy z tego dumni, ale wiedzieliśmy już, że następnego dnia ominiemy zaułek szerokim łukiem, gdyż za ten płow wypadałoby dać dwa razy tyle ile zamierzaliśmy wydać na jedzenie. Parę dni później nasze wyrzuty sumienia uspokoiła para poznanych przyjaciół z Francji, którzy opowiedzieli, jak w zaułku spotkali pewnego M. który zaprosił ich na płow, wyjaśniając zasady, że mogą zapłacić jak chcą i ile chcą.
Oczywiście to co oferuje M, to bardzo uczciwe rozwiązanie. Winne naszym mieszanym odczuciom są za pewne wygórowane oczekiwania co do osławionej gościnności, tak opisywanej we wszystkich relacjach. Czasem zapomina się, że Ci gościnni ludzie, którzy często rzeczywiście zupełnie bez ukrytych zamiarów dzielą się wszystkim co mają, sami często NIE mają. Trochę mi głupio za ten połowiczny niesmak, i nie wiem w związku z tym czy mam prawo oczekiwać, że kwiaty bawełny i granat wyhaftowany na tym obrusie rzeczywiście przyniosą mi szczęście. Z drugiej strony zapłaciłam ostatecznie solidną stawkę, więc jednak czkam na efekty…