Jak to jest wrócić?
Ciężko, więc zacznę od tego jak to jest wylądować w Taszkiencie…
Chaotycznie. Atakują tłumy ludzi, jedna taśma z bagażami, gdzie co chwila rozlega się zapewnienie, że już „posliednij” był i nie ma co czekać – ale… jak na wszystko w kierunku na wschód od Warszawy – czekać warto. Na ziemi ściele się dywan z kart migracyjnych i folii z przywożonych dóbr – sprzętu agd, rowerów, itd.
W tym wszystkim dwie napotkane cudem dusze z Polski, zapewniły mnie, że w ludzkiej i biurokratycznej dziczy realiów, do których przybyliśmy nie przetrwamy, a nasze plany są śmiechu warte – widocznie, bo się śmiali. Z arogancją polskich biznesmenów na wschodzie, zaprosili na konsultację z przeżycia, ale odmówiliśmy, słusznie mniemając, że wolimy skonfrontować nasze wyobrażenia z rzeczywistością i ewentualnie po czasie udzielać własnych konsultacji; przeżyliśmy – zachęcam więc do pytań 😉
Taszkient wita po pierwsze gorącem, następnie taksówkarzami, w następnej kolejności stosem pieniędzy. Zdobycie tych ostatnich, zabarwione jest dreszczykiem emocji związanej z wymianą. Porozumiewawcze spojrzenia na bazarze, szybkie „change? dollars?”, innym razem liczenie stosów banknotów i pakowanie ich do wora w zaciszu taksówki. Sum choć znaczy tyle co nic, jest pilnie strzeżony – nie można go nabyć za granicą, nie można go wwieźć ani wywieźć. Wartość banknotu 1000 sum to około złotówki – oto jak zostałam milionerką.